Wschód słońca w dniu dożynek - Suzanne Collins
Skoro masz stracić wszystko, co kochasz, po co jeszcze walczyć?
W dzień dożynek mieszkańcy Panem budzą się zdjęci strachem. W tym roku, z okazji drugiego Ćwierćwiecza Poskromienia, dwukrotnie więcej trybutów trafi na arenę.
Haymitch Abernathy z Dwunastego Dystryktu woli nie zastanawiać się nad tym, co przyniesie los. Chce tylko przebrnąć przez ten dzień i spotkać się z dziewczyną, którą kocha. Gdy słyszy swoje nazwisko, czuje, że jego przyszłość legła w gruzach. Musi zostawić bliskich i jechać do Kapitolu w towarzystwie trójki innych trybutów z Dwunastki: przyjaciółki, która jest jak młodsza siostra, kompulsywnego analityka i największej snobki w mieście. Haymitch od samego początku wie, że przeznaczono go do odstrzału, lecz coś pcha go do walki… Pragnie tylko jednego: by jej skutki odbiły się echem daleko poza zabójczą areną.
Nie mam pojęcia, po co ta książka powstała. "Ballada...", mimo wielu mankamentów, była rzutem oka na drugą stronę świata "Igrzysk" i wnosiła coś innego. "Wschód słońca..." nie wnosi absolutnie nic, to dokładnie ta sama historia, którą znamy z trylogii, grająca tymi samymi motywami, poruszająca te same tematy, przywołująca te same refleksje; i to w zdecydowanie gorszym, bardziej łopatologicznym stylu. Mniej więcej do połowy jeszcze liczyłam na to, że coś się zadzieje, coś dość mocnego, by nadać sens fabule, ale niestety - brniemy dalej w to powieścidło, które chyba nawet autorkę znużyło, bo zaskakująco mało czasu antenowego poświęciła samym igrzyskom, nie wspominając o tym streszczeniu, jakie zafundowała czytelnikom w ostatnich rozdziałach.
Co więcej, powieść dramatycznie zepsuła mi odbiór Haymitcha, który w trylogii był postacią tragiczną, złamaną, ale z charakterem. Tutaj jest zwykłym chłystkiem, trochę naiwnym, a trochę po prostu głupim, co gorsza nie tylko na przestrzeni akcji głównej, co można by uzasadnić młodym wiekiem (choć człowiek żyjący w świecie głodowych igrzysk dość szybko straciłby młodzieńczą wiarę w sprawiedliwy świat), ale i w epilogu rozgrywającym się już po głównej trylogii. Okropność.
Ocena książki: 4/10
Cieszę się, że nie tylko ja tego typu bajki uważam za okropność. 🙂
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że to pan napisze 😉
UsuńMnie już ta okładka odpycha. Wiem, nie powinno się sądzić książki po okładce, ale co ja poradzę?
OdpowiedzUsuńNo wiem, wygląda trochę przerażająco, ale muszę przyznać rację, że czasem umiesz wyczuć słabą książkę po samej okładce.
Usuń