Czarodziejka z ulicy Reymonta (tom 1) - Magdalena Kubasiewicz

 

Czarodziejka Natasza "Lady" Ladowska niecierpliwie wyczekiwała momentu, w którym rozpocznie studia na najlepszej magicznej uczelni w kraju. Nie spodziewała się tylko, że poza stawieniem czoła takim wyzwaniom, jak nauczenie się na pamięć nazwisk wszystkich największych magów w historii, parę razy przyjdzie jej też walczyć o życie.

W trzech opowieściach z uniwersum Polanii studenci wydziału magicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego muszą uporać się z problemem tajemniczej anomalii w niewielkiej wiosce, odkryć, dlaczego jeden z czarowników z roku zaczyna podejrzanie się zachowywać oraz dowiedzieć się, jakie sekrety skrywa wiekowy czarodziej z gór świętokrzyskich.

WADY:

- wydział magii co chwilę zmienia swoją nazwę. Na okładce mamy i Wydział Magii UJ i Wydział Magii Praktycznej i Teoretycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego, w pierwszym opowiadaniu Wydział Magiczny, w drugim Wydział Magii Praktycznej. To który w końcu?

- gdyby narrator mi nie powiedział, że Lady i Agniesia się nie cierpią, to bym się nie zorientowała.

- komentarze na temat wyglądu i wagi Lady w kontraście z Agnieszką są serio zbyt częste i wieją płycizną. Sama Lady nawet stwierdza, że jest płytką osobą. Tak. Tak, jest. Apeluję - nie idźmy w plastik.

- dałabym wiarę niedojrzałemu zachowaniu bohaterów, gdyby oni dopiero co wyszli z liceum i byli na pierwszym roku. Ale nie są, więc nie dam. Ich samoświadome komentarze na ten temat też niestety całokształtu nie bronią.

ZALETY:

- KLIMAT! Zwłaszcza pierwsze opowiadanie aż bije jesieniarskością, wręcz żałuję, że czytałam je latem.

- język. Momentami może odrobinę mnie drażnił, zwłaszcza w lekko dziecinnych dialogach, ale ogółem jest w porządku, plastycznie buduje świat przedstawiony.

- jad wylewany na środowisko akademickie i dziaderstwo.

- doceniam, że opowiadania nie są całkowicie od siebie oderwane, fajnie widzieć ciągłość fabularną u nawiązania. Z drugiej strony, choć motyw przewodni pewnego rodzaju magii (tak bez spoilerów) jest fajny i spójny, szybko stał się przewidywalny i powtarzalny.

- Złomir (i Alek w sumie też, zwłaszcza w scenie z siekierą z pierwszego opowiadania)


Jeśli zaś chodzi o same opowiadania:

- "Odłamki szkła" podobały mi się najbardziej. Owszem, rozterki i osobowość Lady o głębokości kałuży trochę irytowały, ale całościowo jest bardzo klimatyczne, wciągające i zabawne tam, gdzie ma być. Super.

- "Odbicia w odbiciach" są... Jakieś takie pobieżne mi się wydawało, Złomir, choć to przecież było o nim, był mniej wyrazisty, niż w poprzednim. Po przeczytaniu połowy nie pamiętam.

- "Życzenie czarodziejki" w większości było okay, podobały mi się nawiązania do opowiadania pierwszego oraz postać Pauliny, ale wyłapałam też parę logicznych wywrotek. Na przykład Lady robi wielki problem z tego, że nie może wrócić do Krakowa, bo nie wie, kiedy jeżdżą busy i nie będzie miała gdzie w Krakowie spać. Ja przez chwilę myślałam, że w tym świecie nie ma internetu, ale dosłownie kilka stron później okazuje się, że jednak jest, więc w czym problem, żeby sobie sprawdziła rozkład jazdy i zarezerwowała hotel? Na przestrzeni tych samych kilku stron dostaje parę stów do ręki, więc ją stać co najmniej na jeden nocleg. W tym opowiadaniu było też najwięcej nawiązań do rzeczy, wydarzeń i postaci, które się wcześniej nie pojawiały, więc domyślam się, że autorka rozwinie to w kolejnych opowieściach z tego uniwersum, ale w ramach tej antologii jako zamkniętej publikacji takie wstawki sprawiały wrażenie, jakby ktoś zapomniał je usunąć w redakcji. Do tego końcowa sekwencja... Tempo i dramaturgia nagle wskoczyły na najwyższe obroty i akurat tutaj nie jestem fanką takiego rozwiązania, bo przy ilości rzeczy, jakie trzeba było brać na wiarę, nie byłam już w stanie kibicować Lady, kiedy dopuszczała się takich czynów. Szkoda też, że wszystkie trzy opowiadania jednak powielają prawie ten sam schemat: wprowadzenie - dużo gadania o magii i czające się zagrożenie - wielka rozpierducha. Pod koniec trochę mnie to już nużyło.

Zabrakło mi tutaj też faktycznego Wydziału Magii UJ - dużo się mówiło o zajęciach, ale samych zajęć, czy scen umiejscowionych na uniwersytecie nie było, a szkoda, bo np. te w akademiku były bardzo fajne, więc można by to pociągnąć. Jeśli więc autorka rozwinie to uniwersum i faktycznie osadzi część opowieści na uczelni, nie wykluczam, że po nie sięgnę (oby tylko kończyły się lepiej, niż ta ostatnia tutaj...).






Ocena książki: 6/10

Komentarze

  1. "Wydział Magii UJ" - czy ten skrót oznacza Uniwersytet Jagielloński? Jeśli tak, to już większej głupoty nie da się wynyślić. 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, to dokładnie oznacza, bo cała rzecz się dzieje w Krakowie 😄

      Usuń
  2. To już mogli wymyślić jakąś fikcyjną uczelnię, skoro cała reszta to sf. 🙂

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli nadarzy się taka możliwość, chętnie przeczytam tę serię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz spróbować, ale nie wiem czy ci się spodobam. Trudno mi powiedzieć czy mogę polecać.

      Usuń

Prześlij komentarz