Czarodziejka z ulicy Grodzkiej (tom 2) - Magdalena Kubasiewicz
Zapraszamy do Collegium Magicae UJ – najlepszej magicznej uczelni w Polanii!
Tutaj dowiesz się, co mogą zrobić ci demony, dlaczego magia luster bywa zdradliwa, nauczysz się rzucać iluzje i kule ognia, a także poznasz przyjaciół na całe życie. Tylko zachowaj ostrożność – bo to życie może okazać się bardzo krótkie…
Czarodziejka Natasza, przez znajomych zwana „Lady”, właśnie zaczyna trzeci rok magii praktycznej i ma wielką nadzieję, że będzie lepszy niż poprzedni. Niestety, impreza inaugurująca początek semestru kończy się dla niej rozczarowaniem, a na domiar złego – jej współlokatorka nie wraca po przyjęciu do akademika. Co spotkało młodą czarownicę? Dlaczego jeden z najbardziej niepozornych czarodziejów na uczelni nie wrócił na studia po wakacjach? I jak wiele szaleńczych pomysłów swoich koleżanek z roku zniesie czarownik Dobromir Czartoryski?
Odpowiedzi na te i inne pytania poznacie w powieści ze świata Polanii – w którym na Wawelu rządzi król, spokoju stolicy pilnuje smok, a czarodzieje studiują w budynku przy ulicy Grodzkiej.
Plus za to, że tym razem to pełna powieść, a nie chytrze przemycony zbiór opowiadań. Okładka przepiękna, jeszcze lepsza od tej ze zbioru. Doceniam też obecność tego, czego tak brakowało w opowiadaniach - Wydziału Magii - wreszcie mamy naszą polską próbę magicznej akademii, lekki klimacik witchy dark academia (ale serio lekki), na to czekałam i te fragmenty wypadają moim zdaniem najlepiej z całej książki.
Fajna dynamika między postaciami, miło też widzieć rozwój Lady, bo choć na początku znowu zalatywała męczącą pustotą, ojojaniem, kompleksami i desperacją, to potem nabrała głębi. Doceniam także reprezentację osób jąkających się. I to właśnie dla bohaterów miałam ochotę mimo wszystko czytać dalej (pochłonęłam w jeden dzień) i pewnie sięgnę po kolejną część (bo podejrzewam, że na pewno się ukaże). A mówię "mimo wszystko", bo uważam, że jest to tekst mocno niedopracowany: W przeciwieństwie do opowiadań, tu zgrzyta mi styl autorki. Nie ma w nim błędów jako takich, ale brzmi, jakby to była książka skierowana do młodszej młodzieży, takiej 13-14 lat, postacie też nie zachowują się na swój wiek (a skoro są na drugim lub trzecim roku studiów, to mają lat około 20-21). Widać to szczególnie przy nader emocjonalnych reakcjach, nierzadko gówniackich docinkach oraz ekspozycjach, które objaśniają wiele rzeczy bardzo czarno na białym, zwłaszcza na początku. Przydałoby się część informacji wrzucić w bezpośrednie przemyślenia bohaterów, bo tak to narrator mówi nam wprost, co oni czują, co myślą i co uważają, do tego stopnia, że czasem nawet żarty nie wybrzmiewają, np. w rozmowie z Dobromirem w pierwszym rozdziale - serio, czytelnik nie jest głupi, nie musi mieć wszystkiego podanego na tacy. Czasem mniej znaczy więcej. Pojawia się też sporo powtórzeń, które dałoby się bardzo łatwo usunąć w procesie redakcji. Narrator za dużo komentuje, za dużo rzeczy opisuje, a za mało jest scen, które zamiast opowiadać, pokazałyby pewne fakty i pozwoliły im wybrzmieć samodzielnie. Częściowo jest to konieczne - chociażby po to, by wyjaśnić różnice między czarownikami, czarodziejami a magami. W tym jednak przypadku nadal uważam, że wybór tak synonimicznych słów na określanie zupełnie różnych rodzajów osób magicznych jest zwodniczy i pewnie wielu czytelnikom będą się one mylić. Wspomniana ekspozycja pojawia się w różnych momentach w postaci mniejszych lub większych ścian tekstu, ale największa taka ściana jest, uwaga, w epilogu. Nie przekonuje mnie ujawnienie akurat tych informacji w akurat tym miejscu, spokojnie dałoby się to wpleść wcześniej - ale to wymagałoby większej redakcji i rozbudowania portretów postaci poprzez pokazywanie a nie opowiadanie, co tutaj, jak już wspomniałam, jest znikome. Nadal mamy niespójności w nazewnictwie wydziału magicznego na UJ - tutaj nagle pojawia się Instytut Magii, podczas gdy w poprzedniej książce mieliśmy Wydział Magii/Wydział Magiczny/Wydział Magii Praktycznej/Wydział Magii Praktycznej i Teoretycznej. Ponawiam pytanie z poprzedniej opinii - który w końcu?
W ogóle światotwórstwo i nazewnictwo tutaj jest dla mnie niezrozumiałe. Ok, mamy Polanię, czyli alternatywną magiczną Polskę. Mamy Vistulę zamiast Wisły. To dlaczego Kraków nie jest Cracovią? Dlaczego mamy normalnie Poznań, Warszawę i Gdańsk? Czy Uniwersytet Jagielloński powinien nazywać się Jagiellońskim? Czy w Polanii panowała ta dynastia? Panuje nadal, skoro na Wawelu mamy króla? Czy Polska istnieje jako równoległy świat w tym uniwersum i Polanianom znana jest jej historia? Otóż chyba nie, bo w jednej scenie bohaterowie odprawiają rytuał nie nad mapą Polanii, tylko Polski, chcąc znaleźć kogoś ze swojego świata, więc wychodzi na to, że to jedno i to samo, a podobno nie. Nic z tego nie rozumiem. Czy w nazwach nie można było iść w całości w tą łacinę i zrobić z niej np. drugiego obowiązującego języka urzędowego? Mamy w tym świecie także Facebooka i Instagrama, więc najwyraźniej Mark Zuckerberg również dokonał teleportacji do Polanii. Uber też jest. Niespójne są także występujące jednocześnie zwroty "Jezu" i "na litość Merlina" - wątek religijny nie został nijak poruszony, nie wiadomo też, czy Merlin istnieje w tym uniwersum jako faktyczna postać.
Naprzemienne nazywanie postaci imionami i nazwiskami ma sens, ale szybko robi się powtarzalne i trochę wygląda, jakby autorce brakło pomysłów na opisowe synonimy. "Młoda czarodziejka" spokojnie by wystarczyła. Czasem w ogóle to zgrzyta z kontekstem sytuacji, np. "Może jednak ojciec i [SPOILER] zajmowali się [SPOILER] i nie chcieli martwić Paulińskiej". Mowa o Agnieszce Paulińskiej, która to właśnie poczynia powyższe przemyślenia. Po pierwsze z tego zdania nie wynika, czy chodzi o nią, czy o jej matkę (która również pojawia się w tej scenie), a po drugie dziwne, żeby ona sama o sobie albo o matce myślała per "Paulińska". To nie jest jedyny taki przypadek. Ponownie wracam do tego, że styl narracji jest w tej książce strasznie sztywny i pełen powtórzeń (nie tylko tych nieszczęsnych nazwisk, "fantomowy ból" będzie mnie prześladował).
No i wreszcie - zapowiedzi książki zapewniają, że nie trzeba znać zbioru opowiadań, by czytać tę część i to w większości się zgadza... Ale nie całkiem. Przez całą bowiem historię pojawiają się nawiązania do tego, co działo się w opowiadaniach i bez ich znajomości można się pogubić, a z kolei treść "Grodzkiej" zawiera spoilery do "Reymonta". No to albo, albo.
Ogólnie meh, ale w myśl zasady "do trzech razy sztuka" dam jeszcze jedną szansę tej serii przy kolejnej części.
Ocena książki: 6/10
Nie szkoda czasu na de bajania?
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, akurat jeśli chodzi o te dwie książki dziejące się w Krakowie, no ale opis i okładki były takie kuszące... 😃
UsuńRozumiem. Opisy są zwykle kuszące, ale często na wyrost.
OdpowiedzUsuńNiestety 😏
Usuń