Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu - Anna McPartlin
Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu?
Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału. Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było mi łatwo pracować na dwa etaty, opiekować się chorą matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cię wzmocni…
Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć.
Głęboki wdech. Zaczynajmy.
To moja pierwsza książka tej autorki. Porusza dwa ważne tematy: przemoc w rodzinie i homoseksualizm. W subtelny sposób autorka pokazuje dwóch dorastających nastolatków, odkrywających swoja seksualność i swoja orientacje.
Jestem kompletnie roztrzęsiona i połamana psychicznie... Skończyłam tę powieść wczoraj wieczorem, a wciąż, kiedy o niej pomyślę, chce mi się płakać. I to wcale nie dlatego, że zakończenie było zaskoczeniem - my od razu wiemy, że wydarzyła się tragedia. Natomiast aż do końca nie wiemy, co tak naprawdę się stało - ta wiedza mnie emocjonalnie zmasakrowała.
Nie sposób chyba, by ktokolwiek nie przeżył mocno tej historii, by nie dała mu ona naprawdę do myślenia. To przede wszystkim uświadomienie nam, do jak strasznego nieszczęścia może przyczynić się nietolerancja. Tutaj akurat to nietolerancja dotycząca orientacji seksualnej, ale tak naprawdę to każda przyczynia się do zła. Tutaj ginie nastoletni chłopiec - a przecież wcale nie musiało tak być.
Powieść „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” na początku bardzo mnie wciągnęła, a Jeremy od razu skradł mi serce przez to, co musiał ukrywać i z czym mierzyć się na co dzień. Akcji było tyle, co nic, jednak Anna McPartlin potrafiła zainteresować czytelnika i trzymać w irytującym napięciu aż do ostatniej strony. No właśnie: mamy dobry, zachęcający początek i łamiącą – nie, rozdzierającą - serce końcówkę, ale co z środkiem, co z resztą? Przez trzy czwarte powieści zastanawiałam się, o czym ona jest i czy w ogóle się tego dowiem. Wydaje się, jakby autorka chciała „upchnąć” w książce, co tylko jej przyszło do głowy: zaczynając od romansu z gliniarzem, przez przemoc domową i jej konsekwencje, a kończąc na ‘walce’ z Alzheimerem. Niby „samo życie”, ale też „co za dużo, to niezdrowo”... Poza tym, od zniknięcia chłopaka do finału historii, książka jest wypełniona nudzącymi opisami i życiorysami bohaterów, którzy niewiele do powieści wnoszą, na przykład „biografia w pigułce” Lynn, najlepszej przyjaciółki głównej bohaterki, Maisie. Przez takie fragmenty powieść strasznie się dłuży i ma się ochotę od razu przewinąć do nocy 1 stycznia 1995, żeby nareszcie znaleźć odpowiedź na pytanie: „Co się, kurczę, stało biednemu Jeremiemu?”. Ja jednak przeczytałam książkę „od deski do deski” i dobrze, bo większość tych „dłużyzn” jest dość istotna dla przesłania historii. Co nie znaczy, że nie można było przedstawić tego w bardziej ‘interesujący’ sposób, ale nie sposób uszczęśliwić każdego na wszystkich płaszczyznach. Mam na myśli: jeśli ktoś się szybko znudzi i będzie chciał odłożyć powieść, niech postara się dotrwać do końca, bo naprawdę warto. Rany, to zakończenie...
„Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” to kolejna ważna książka, która choć przenosi nas w lata 90-te, porusza wciąż aktualny temat, nie tylko przemocy domowej, ale także homoseksualizmu. Uświadamia nam, do czego może doprowadzić nietolerancja, choćby samo głupie gadanie, naśmiewanie się, a nawet niewinne żartowanie z rzeczy, o których nie ma się pojęcia. Życie w ignorancji i uleganie stereotypom może być bardzo bolesne w skutkach, szczególnie dla dojrzewających chłopców, którzy są znacznie bardziej wrażliwi, niż się wydaje. Maisie doświadczyła tego na własnej skórze i przez swoją opowieść stara się nas nakłonić do bycia lepszymi ludźmi. Siła i dobroć głównej bohaterki nierzadko zdumiewa, a jej kreacja – kobiety, matki i córki z prawdziwego zdarzenia – wielu czytelniczkom pozwoli się z nią utożsamić.
Ta opowieść miażdży serce i powoduje potoki łez. Musicie ją przeczytać.
SPOILER: ŚMIERĆ JEREMIEGO BYŁA NIEFORTUNNYM, ALE BARDZ0 TRAGICZNYM I WSTRZĄSAJĄCYM NIE TYLKO DLA CZYTELNIKA, ALE TEŻ DLA BOHATERÓW WYPADKIEM.
Ocena książki: 8/10
Ciekawe..
OdpowiedzUsuńPolecam
UsuńDużo tych problemów, ale w życiu tak się zdarza, że na jednego człowieka wali się wszystko. Książka wydaje mi się interesująca.
OdpowiedzUsuńDokładnie. W takim razie polecam!
Usuń